Idźcie już. Pustka nie znosi towarzystwa. Przestrzenna mizantropia otoczona starymi meblami, które od niedawna utraciły pierwotnie nadane im sensy. Na środku jadalni nadal stoi stół. Tuż obok rozkładana kanapa przykryta narzutą z początku lat 80-tych, równolegle, vis-à-vis, meblościanka zastawiona pudełkami po lekach i zdjęciami licznych wnucząt. Wymowne?
Siedzą razem przy stole, ale od pewnego czasu jakby zdematerializowani. On zdematerializował się ponad dekadę wcześniej, ona całkiem niedawno. Na stole dwie szklanki, również vis-à-vis, podnoszone na przemian – raz jedna, raz druga – lewitują ponadnaturalnie nad stołem. Unoszą się, a później przechylając lekko, jak gdyby w dworskim ukłonie, pozbywają się całego płynu, który znika, paruje niczym eter. Przelewanie w próżnie… Cerata wyznacza granice funkcjonowania szklanej menażerii; przedmioty domowego użytku, w obliczu tak wielkiej pustki muszą przecież nabrać cech antorpomorficznych, muszą same gospodarować przestrzeń, zanim przyjdą inni i wyznaczą im nowe, może gorsze zadania, może nawet usuną, zastąpią. Przecież nawet przelane w próżnię, nie zniesie próżni.
Drzwi do innej czasoprzestrzeni są zamknięte od dłuższego już czasu. Tuż po śmierci zamknęły się w sobie i nie odczywają potrzeby wykonywania jakichkolwiek ruchów. Nie mają dla kogo. Przyjęta poza jest dla nich formą strajku włoskiego, niemym, pozbawionym skrzypienia protestem przeciwko nieuchronności, przemijania tego co ludzkie, liche… Od grudnia przejścia nie ma. Kilka pozostających za drzwiami przestrzeni musi pogodzić się, że w świetle prawa są już sierotami, na razie bez pieczy zastępczej, bez sierocińca, bez interwencji służb…
Stojący w kącie jadalni piec, przepala się sam. Medium psychiczne od niedawna w nim zamieszkałe, wykorzystując całe pokłady wieloletnich doświadczeń, przenosi wszystko co można, by wykorzystać do zdecydowanego działania. On więc, skutecznie, spala się sam dla siebie. Tylko i wyłącznie.
Wyglądając na zewnątrz, jeszcze kilka dni temu odnaleźlibyśmy drobne pierwociny życia. Wprawdzie stare, schorowane, ślepe, poruszające się nawykowo wzdłuż linii wyznaczanych przez lico pobielonego muru, samotne… Dziś już też ich nie ma. Pierwociny odeszły, a może dołączyły do tych którzy serio traktując ewakuację postanowili salwować się jako pierwsi. Eutanazja.
Prawidłowość jest jedna. Parujemy jak eter, sublimujemy. Na szczęście wszyscy… One z nami…
P.S.
Pamięci „Dziadków”…
