Felietonomara

Jak stoisz, to po twojej lewej. Po lewej, chyba, że się odwrócisz. Wszystko zależy od miejsca, w którym aktualnie stoisz. Dobrze, jesteś na czwartym? Stoisz na czwartym. To nie najgorzej, biorąc pod uwagę, że piątego już chyba nie ma. To prawdopodobne, że nigdy go nie było. To pewne, stoisz na czwartym i patrzysz przez okno. Właściwie przez szybę, chyba że okno zostało w końcu otwarte. Zostało? Mówisz, ale nie wiem, czy masz świadomość, że tutaj nikt cię nie usłyszy. Nikt nie zwróci uwagi na to, że w jednym krótkim zdaniu fonetycznie miażdżysz twarde „B” i miękkie „P”. Taki niefart, którego nawet nikt nie zanotuje, gdyż nikt go nie usłyszy. Pb/BP/B&B brzmiące tak samo. Sam chciałeś, a wiesz, że stojąc w tym miejscu nie ma też szans na jakikolwiek pogłos, możesz więc się rewerbować do woli. Rezonujesz tylko, sam w sobie i dla siebie. Niech się przynajmniej niesie. Co ty tam właściwie takiego widzisz, skoro stoisz już od dłuższej chwili i wpatrujesz się niczym w malowany światłocieniem obraz popełniony w duchu któregoś tam czento. Co widać teraz w tej chwili na horyzoncie? Pierzeja kilkukondygnacj-Owych budynków, które tkwią dokładnie w tym miejscu, zasłaniając horyzont już od lat. Setek. Stojąc. Zobacz, sam byś tego lepiej nie wymyślił, bo przecież chęci są, okno jest, a widoków nie ma. Nie było, od lat. Setek. Na co więc można liczyć? A wystarczyło otworzyć okno na czwrtym i popatrzeć. Że widok brzydki, za brzydki? Szczyty piękne, artykulacje, flankowania, tynki i mocne drewniane drzwi, w portalach niczym z Alicji w Krainie Czarów. Pięknie i bajkowo, na co więc można narzekać. Horyzontu może nie widać, ale nikt nie obiecywał że będzie, tym bardziej że w perspektywie nie nazbyt odległej, w zasięgu wzroku, nieastygmatycznie, bez czarnowidztwa… Architektoniczna, stała, niezmienna. Wartość.

Teraz już wiem, że ludzie dzielą się na parzystokopytnych i nieparzystokopytnych. Ci pierwsi, kiedy schodzą z czwartego piętra, mijają po drodze trzecie, drugie, pierwsze i parter. Wraz z nimi spada wysokośc nad poziomem morza. Miarowo, jednostajnie, przyspieszając przy spadaniu. Nie notują tego wprawdzie, ale czują, że wraz z ich postępem kinetycznym spadają powoli pewne wartości, których nie da się ująć inaczej niż w kategorii, czasu, masy i prędkości. Schodzą więc miarowo ku dołowi, otwierając w końcu drzwi i wychodząc pewnym krokiem, kierują się w prawo albo w lewo. To właściwie bez znaczenia. Potem idą dziarsko. Nieparzystokopytni mają inaczej, otwierają okno i wbrew prawom ciążenia,lecą pomału w dół, aby stanąć delikatnie w tym samym miejscu, z którego ropoczęła się ich podróż na czwarte piętro. Delikatnie, po cichu, pięknie. Stają dokładnie, a właściwie lądują dokładnie, w tym samym miejscu, z którego ropoczynali podróż i z radością obdzielają innych radami, jak to było, jakby to było i czy należy. Czują się przy tym świetnie, choć nie-kinetycznie. Widzisz różnicę? Nie, to spróbuj przymierzyć ich buty. Prawy weź od jednego, lewy od drugiego. Widzisz róznicę? Nie, to dobrze… Popatrz tylko… Możesz zdjąć buty.

Dodaj komentarz