Po lekturze świetnego tekstu mojej żony, który lada moment poleci gdzieś w Polskę, postanowiłem sięgnąć do nagrań z lat 80. XX wieku i wydobyłem interpretacje Chopinowskich Mazurków, Jean-Marca Luisada. Nagrania są wytworne, w pełni znaczenia tego słowa. Przestrzenne, kroczące z piersią wypiętą do przodu, majestatyczne i pełne świadomości. Ujmują otwarciem każdego z utworów, które nadaje charakter wszystkim z małych arcydzieł. Otwarcia są mocno zindywidualizowane, intrygujące do tego stopnia, iż zastanawiam się na ile było to celowe działanie pianisty, a na ile wyjątkowej urody maniera, która odcisnęła piętno na interpretacjach. Prologi mazurkowe wprowadzają nas do śpiewnej narracji – a to błądzącej po nostalgicznych pejzażach, a to skocznie wciągające nas w rytm ludowych pieśni, które za każdym razem kodują inne historie, indywidualne skojarzenia, mary błądzące gdzieś po mazowieckich, wielkopolskich a nawet dolnośląskich polach i łąkach. Wszystko zależy od nas, od naszych interakcji, od umiejętności empatycznego spojrzenia na pracę artysty. W narracji, podobnie jak w otwarciach, czytelny jest bardzo charakterystyczny rysunek pianisty, konsekwentnie prowadzący nas przez komplet dzieł. Po wielokrotnej lekturze pozostajemy z echem muzycznej nostalgii Mazurków, echem świadomości artysty, także jego głębokiej jaźni, świadomości absolutnej, która niesie się w naszych głowach na długo po zakończonej „lekturze”. Może to po prostu muzyka zaczyna żyć w naszej podświadomości? Takie cuda możliwe są jedynie przy przeszczepie geniuszu, a precyzyjniej wszczepieniu geniuszu. Nie musi być to umiejętność grania; przecież wielu z nas nie byłoby w stanie zagrać najprostszej melodii, wystarczy aktywne słuchanie, uczestnictwo w tym błąkaniu po przeróżnych pejzażach, nostalgiach kompozytora, pianisty i naszych własnych… błąkania po bezdrożach muzycznych świadomości, nakładających się na zwykłe dni, szarego grudnia. Już grudnia…

Jean-Marc Luisada jest francuskim pianistą, laureatem nagrody na XI Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina w 1985 r. Kilka lat później nagrał Mazurki dla Deutsche Gramophone. To ich właśnie słuchałem.
P.S.
Jedyne co mnie rozpraszało, jeśli można mówić o rozpraszaniu, to lekko magmowe artykulacje, zapewne celowe, ale dla mnie nie do końca zrozumiałe, pojawiające się ni stąd, ni zowąd w żywszych momentach, jakby chcąc popędzić już w kierunku nostalgii, która czeka tuż w następnym z utworów. Bardzo to w sumie ciekawe…