Wnikliwe słuchanie mnogiej ilości interpretacji utworów Fryderyka Chopina może przyprawić o zawrót głowy. Vertigo uwielbiałem zawsze, ale w interpretacji pana Hitchcocka, dlatego niezbyt szczególnie chciałbym serwować sobie rozedrganie, wynikające z nadmiernego wyboru. Ktoś powiedziałby, że to kwestia smaku i pewnie miałby rację, bo przecież o gustach się nie dyskutuje i można za przyzwoleniem własnym, pozwalać sobie na błądzenie meandryczne po licznych fryderykowych interpretacjach. Ja zdecydowanie unikam takich sytuacji i z braku czasu chronię swoją muzyczną psychikę przed rozedrganiem, czy też wychyleniami amplitudowymi. Taka muzyczna higiena psychiczna 🙂
Cóż, pora na coming out – ostatnio (od 10 lat) maniakalnie, o czym nigdy nie pisałem, słucham archiwalnych wykonań utworów Chopina w interpretacji Artura Rubinsteina. Tak, wiem, powinno być to oczywiste, ale wczoraj zdałem sobie sprawę, że mówiąc o moich ulubionych interpretatorach muzyki Fryderyka, nigdy nie wspominam o mistrzu Rubinsteinie. Och, moje mazurki u Ashkenazy’ego, nokturny u Polliniego; Anderszewski, Trifonov, Kissin; w swoich licznych błyskach geniuszu, do tego Kenner i Yundi, liczne wspomnienia z wykonań na żywo. Gdzie w tym wszystkim Artur Rubinstein?
Od dzisiaj wiem (po pierwsze😁) . Rubinstein jest pianistą archetypicznym, który dla pokoleń interpretatorów i koneserów muzyki Chopina jest swojego rodzaju punktem odniesienia; szkieletem, na którym pianiści i odbiorcy uczestnicząc we wzajemnych interakcjach, sytuacjach estetycznych, nadbudowują tkanki doznań muzycznych, które wzbudzane są do życia krwioobiegiem emocji i funkcjonują trwale. Można by rzec, że spod jego palców wychodziło muzyczne ruah, które tchnęło życie w liczne generacje muzyków i ich odbiorców. Jestem jednym z nich. To oczywiste, jednak do wczoraj zastanawiałem się dlaczego? Bajeczna technika, perfekcja, kultura dźwięku, doświadczenie. Błagam, pisanie takich banałów spowodować może torsje. Cóż więc napisać?
Stało się… dzisiaj, na spacerze, tuż koło Kuczowego 🙂 pomnika Fryderyka w dusznickim parku, stwierdziłem że już wiem (po drugie 😁). To po prostu, oczywiste granie amfiladowe! Termin nieistniejący, ale najlepiej oddający interpretacje Artura Rubinsteina. Spieszę z wyjaśnieniem ;-). Pianista, rozpoczynając granie utworu, wchodzi do pomieszczenia, ale jednocześnie do pomieszczeń połączonych amfiladowo. Rozpoczynając podróż z zapisem nutowym widzi już jego finisz. Z każdym etapem wprowadza nas do nowych przestrzeni, które połączone są drzwiami umieszczonymi na jednej osi, osi którą doskonale widzi, która prowadzi go do celu. My, wierni słuchacze, podążamy za jego muzycznym tropem, dostępując wciąż do nowych Chopinowskich doznań. Dzięki logice artystycznego wywodu, nie musimy po pomieszczeniach błądzić. Świadomy pianista prowadzi nas naprzód, nie tracąc czasu na zbędne poszukiwania; technicznie i interpretacyjnie jest do tego przygotowany. Oferuje artyzm i esencję muzyki Chopina. Kto chce błądzić, może szukać ryzykownych, często mozolnych interpretacji eksperymentatorów, fakt, licznych. Czy coś znajdzie? Niejednokrotnie tak, ale bez gwarancji wrażeń. Tutaj zaś mamy granie, które warto brać zawsze, wszędzie. Po prostu czysty Chopin. Wybitny. Chopin, do którego warto wracać. Prosta recepta… tylko kto, oprócz Rubinsteina, może ją zapisać… Poszukam :-))))))
